Referendum, wybory, jednomandatowe okręgi wyborcze (3)

Z Henryk Dąbrowski
Wersja z dnia 21:36, 18 wrz 2022 autorstwa HenrykDabrowski (dyskusja | edycje) (1 wersja)
(różn.) ← poprzednia wersja | przejdź do aktualnej wersji (różn.) | następna wersja → (różn.)
Przejdź do nawigacji Przejdź do wyszukiwania
02.12.2009



Na zakończenie poświęcimy trochę czasu referendum i wyborom. Rozpocznijmy od rozważenia obecnej formuły referendum. Uprawniony do głosowania ma do wyboru tylko dwie odpowiedzi „TAK” i „NIE”, a jednocześnie wymagany jest odpowiedni procent osób biorących udział w referendum, aby było ono wiążące (w Polsce 50% w przypadku referendum ogólnokrajowego) lub ważne (w Polsce 30% w przypadku referendum lokalnego). Jest to niekonsekwencja, bowiem wiele osób może nie wiedzieć jak ustosunkować się do rozstrzyganego problemu i dlatego nie pójdzie głosować. Zatem albo wymagamy pewnych poziomów frekwencji i wprowadzamy trzecią odpowiedź „NIE WIEM”, albo pozwalamy, aby decyzja była podejmowana bez względu na frekwencję. Oczywiście głosy „NIE WIEM” doliczane byłyby do opcji która zwyciężyła w referendum i moglibyśmy wtedy powiedzieć jaka część społeczeństwa wypowiedziała się za tą opcją. Każda z tych sposobów jest poprawny, bowiem jeśli ktoś nie idzie głosować, to tym samym wyraża zgodę na to, aby decyzję podjęli za niego inni.


Ostatnia uwaga pozostaje w sprzeczności z tak bardzo propagowanym przez media „obowiązkiem udziału w głosowaniu” i magią wysokiej frekwencji. Nikt nigdy nie rozważa czy wysoka frekwencja jest dobra czy zła. Zakłada się i wmawia się nam, że wysoka frekwencja jest dobra bezdyskusyjnie! Tak wygląda obecnie szkolenie z demokracji - ćwiczenie w gremialnym uczestnictwie. Cel tego ćwiczenia jest jasny: miliony głupków podejmą decyzję zasugerowaną przez media. Nie na darmo manipuluje się sondażami. Władza ma to czego potrzebuje i jeszcze sprzedaje całość pod hasłem "miliony (głupków) nie mogą się mylić". Wspaniały pomysł, nieprawdaż? Oczywiście te miliony mają jeszcze poczucie zadowolenia z „dobrze spełnionego obywatelskiego obowiązku”.


Tak jak możliwość wypowiedzenia się każdego z obywateli w referendum jest realizacją demokracji bezpośredniej, tak możliwość zostania przedstawicielem Narodu w Sejmie (lub w Senacie) przez każdego z Obywateli jest podstawowym warunkiem zrealizowania demokracji pośredniej. Przyjrzyjmy się jak to wygląda w praktyce. Wystarczy zapoznać się z ustawą z dnia 12 kwietnia 2001 r. „Ordynacja wyborcza do Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej i do Senatu Rzeczypospolitej Polskiej.” (Dz. U. z dnia 16 maja 2001 r.). Oto kluczowe zapisy


Na mocy ustawy tworzy się wielomandatowe okręgi wyborcze (minimum 7 posłów) tak, aby granice okręgu wyborczego nie naruszały granic wchodzących w jego skład powiatów i miast na prawach powiatu. (art.136 pkt.1-3)

Komitet wyborczy w imieniu partii politycznej wykonuje czynności wyborcze. (art.95)

Komitet wyborczy zgłasza do zarejestrowania w okręgu wyborczym listę kandydatów. Liczba kandydatów na liście nie może być mniejsza niż liczba posłów wybieranych w danym okręgu wyborczym i nie może być większa niż dwukrotność tej liczby. (art.139, 143 pkt.2)

W podziale mandatów w okręgach wyborczych uwzględnia się wyłącznie okręgowe listy kandydatów na posłów tych komitetów wyborczych, których listy otrzymały co najmniej 5% ważnie oddanych głosów w skali kraju. (art.133 pkt.1)


Zatem w Polsce głosujemy na listy zgłoszone przez partie, a nie na ludzi. Inaczej mówiąc zwykły Kowalski nie może zostać posłem nawet gdyby miał w swoim okręgu 99% poparcia, bowiem nie jest w stanie uzyskać 5% głosów w skali kraju. Musi startować w grupie „partyjniaków” w swoim okręgu i jednocześnie z armią „partyjniaków” w Polsce. Armia ta MUSI zbierać głosy w innych okręgach wyborczych dla „partii partyjniaków” tak, aby zdobyć te 5% w skali kraju. I jest to odpowiedź na pytanie, które postawiliśmy sobie wyżej.


Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę nad problemem zwykłego Kowalskiego. Nie jestem zwolennikiem takich regulacji prawnych w których każdy obywatel może zostać posłem. Nie każdy może być dyrektorem firmy, nauczycielem, prawnikiem itd. Dlatego możliwość zostania posłem powinna być ograniczona do obywateli o określonych kompetencjach. Możemy tu wprowadzić element wykształcenia (np. prawo, ekonomia, historia, politologia, ... ) lub element doświadczenia (np. wcześniejsza praca na określonych stanowiskach w administracji, praca w radach gmin, powiatów, czy w sejmikach wojewódzkich). Obecnie nie brakuje nam osób wykształconych i chcemy, aby nasi przedstawiciele nie byli przedstawicielami z przypadku.


Nakreśliliśmy wyżej stan obecny. A jak mogłoby być? Rozwiązaniem są jednomandatowe okręgi wyborcze. Ujmując najprościej należałoby podzielić Polskę na 460 okręgów wyborczych (dla orientacji: okręg liczyłby około 66000 wyborców) i z każdego takiego okręgu do Sejmu wybierany byłby jeden poseł. Inaczej mówiąc w takim głosowaniu „zwycięzca bierze wszystko”. Kandydat mógłby należeć do partii lub startować niezależnie. Decydowałaby popularność kandydata w danym okręgu. Ten sposób wyborów jest bardziej demokratyczny i prowadzi do wyłonienia jednej silnej partii (często z większością w Sejmie) oraz sprawia, że każdy z posłów ponosi prawdziwą odpowiedzialność przed wyborcami, bowiem jest on w swoim okręgu znany i wyborcy doskonale pamiętają jego działania w czasie kadencji.


Minusem takiej formy wyborów jest to, że mniejsze partie nie będą w Sejmie reprezentowane. I jest to zarzut najpoważniejszy. Ale dlaczego ci co tak bardzo pragną takiej szerokiej reprezentacji społeczeństwa w Sejmie, wprowadzili 5% próg wyborczy? Dlaczego ci sami ludzie jednocześnie tak bardzo boją się przeprowadzania referendów? Przecież referendum sprawia, że rozstrzygnięcie sprawy następuje przez najszerszą reprezentację społeczeństwa. Odpowiedź jest prosta. To nie o reprezentację tutaj chodzi, ale o obecną pozycję szefów partii. Dziś są władcami w Polsce, finansowanymi z państwowych pieniędzy i decydującymi o tym kto na liście wyborczej się znajdzie, a kto nie. Dlatego partie stały się zbiorowiskiem miernot podległych szefowi, bowiem każda próba przeciwstawienia się lub nawet posiadania jedynie odmiennego stanowiska w sprawach polityki kończy się jednym: nie wystawieniem takiej osoby do następnych wyborów.


Oczywiście nikt Narodu nie pytał jaki chciałby mieć system wyborczy. Demokracja w Polsce nie jest demokracją dla ludzi. To jest demokracja dla NICH. To ONI decydują, rozdają karty i bawią się władzą mając społeczeństwo w głębokim poważaniu. Słowo „bawią się” zostało użyte rozmyślnie, bowiem my nie mamy dzisiaj polityków, którzy uczestniczą w grze politycznej o los, dobrobyt i sukces Polski. My mamy pseudopolityków dla których sukcesem jest zostanie posłem. Ludzie ci nie mają i nie widzą dalszych celów. Zauważmy, że według sondażu OBOP z 2008 roku 64% Polaków chce jednomandatowych okręgów wyborczych. Ale ONI jak zawsze wiedzą lepiej czego pragnie Naród i co jest dla Narodu dobre, zaś referendum, które jest urzeczywistnieniem demokracji bezpośredniej w Polsce nie funkcjonuje.





PS. Nie było moim zamiarem dokładne omówienie problemu jednomandatowych okręgów wyborczych, ale wszystkich zainteresowanych odsyłam do znakomitej strony

Ruch Obywatelski na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych